– To mieszkańcy najlepiej orientują się w problemach, które dotyczą ich najbliższego otoczenia – mówi Dariusz Kraszewski, ekspert w projekcie „Dwa bieguny – różne krańce miasta, różni obywatele”.
– Jak Pan ocenia rybnicki eksperyment przeprowadzony w dwóch dzielnicach miasta: Boguszowicach i Orzepowicach?
– Oceniam go bardzo dobrze. To jest bardzo ważna inicjatywa nie tylko w skali Rybnika, ale też całego kraju. Uważam, że każde działanie, które przyczynia się do upowszechniania dyskusji o idei budżetu partycypacyjnego, włączania mieszkańców w procesy decyzyjne, organizowania spotkań na ten temat jest ważne i potrzebne. Uczy nas, rozwija i prowadzi w kierunku wytworzenia w Polsce mechanizmu budżetu partycypacyjnego. Tego czego zabrakło mi w waszych działaniach, szczególnie na początku, to zbyt mała współpraca z władzami miasta. Tak sobie pomyślałem, że 100 tysięcy zł grantu i kolejne 100 tysięcy zł pochodzące z budżetu gminy sprawiłoby, że lokalne władze miałyby swój wkład w poprawę życia mieszkańców dzielnicy, stałyby się współuczestnikiem projektu i czułyby się współodpowiedzialne za to przedsięwzięcie. W następnym roku mogłyby wykorzystać doświadczenia z waszego projektu i już same wcielać mechanizmy budżetu partycypacyjnego w życie.
O idei budżetu partycypacyjnego zaczyna się mówić, dlatego zauważam potrzebę stworzenia ogólnopolskiego forum, które skupiałoby instytucje zajmujące się tym tematem, tak by wzmocnić to środowisko i je rozwijać, nadać mu szersze pole manewru i oddziaływania. Wasz projekt był eksperymentem, który się udał, pomimo paru niedociągnięć. Natomiast teraz pojawia się pytanie podstawowe: czy uda się zdobyć energię i środki, by działania te kontynuować? To jest bardzo ważna rzecz, bo jeżeli ten projekt nie znajdzie kontynuacji w kolejnym roku, to niestety jego pozytywne efekty szybko wygasną. Nie osiągniecie efektu synergii , tutaj, w Rybniku– coś się wydarzy, coś się rozbudzi, rozbłyśnie i coś szybko wygaśnie, a tego byłoby szkoda. Trzeba naciskać na władze, aby zaczęły przekazywać większe środki radom dzielnicy, które wraz z mieszkańcami decydowałyby na co przeznaczyć dostępne fundusze, otworzyłyby się bardziej na głosy i opinie mieszkańców. W ramach obecnie istniejącego prawa jest to możliwe, a takie działania zbliżają nas do idei budżetu partycypacyjnego.
– Budżet partycypacyjny od lat z powodzeniem jest wcielany w różnych miastach na całym świecie. W Polsce jest to temat wciąż mało znany. Jak Pan uważa, dlaczego?
– W Polsce nie wystąpił jeszcze budżet partycypacyjny jako taki. Były przebłyski w Płocku, ale raczej na zasadzie partnerstwa publiczno – prywatnego. Ja natomiast odkryłem olbrzymi, niedostatecznie dotąd wykorzystany, obszar zwany jednostkami pomocniczymi, wiejskimi (sołectwa) i miejskimi (dzielnice, osiedla). Ale problem z tymi ostatnimi jest taki, że bardzo często działają one w oparciu o rady osiedlowe, dzielnicowe, czyli jest to forma demokracji przedstawicielskiej. Sołectwa natomiast to forma demokracji bezpośredniej. I w wielu z nich rzeczywiście przekazywano część środków pod decyzje mieszkańców i to funkcjonuje. Jednak brakowało (i brakuje) tego, co jest niezwykle istotne, a co na przykład funkcjonuje w społeczeństwie brytyjskim – ogólnodostępnej wiedzy na ten temat. Wiedza dotycząca mechanizmu budżetu partycypacyjnego umożliwiła im szerszą refleksję na ten temat, powstały różne organizacje wspierające społeczności, które chcą wprowadzać mechanizmy budżetu partycypacyjnego. W Wielkiej Brytanii dużo się o tym dyskutuje… W Polsce refleksja dotycząca jednostek pomocniczych, ich kompetencji i znaczenia oraz możliwości współdecydowania mieszkańców o tym, na co powinny być wydatkowane środki z budżetu, jest na bardzo niskim poziomie. Brakuje debaty środowisk akademickich i samorządowych na ten temat, brak jest wsparcia dla lokalnych społeczności ze strony różnych instytucji i to ogranicza możliwości jakie drzemią w jednostkach pomocniczych. Brakuje również form promocji mechanizmów partycypacyjnych wśród obywateli, placówek wspierających ten proces, brakuje poszukiwania rozwiązań nowatorskich, czy systemowych. Niestety wszystko zależy od władz samorządowych – bez ich chęci i współudziału niemożliwe będzie funkcjonowanie budżetu partycypacyjnego. Nawet w Brazylii – kolebce tej formy demokracji bezpośredniej, niezbędnym jest porozumienie władz z mieszkańcami.
– W raporcie podsumowującym projekt zacytował Pan wypowiedź jednego z miejskich urzędników, który powiedział, że „budżet partycypacyjny funkcjonuje w mieście, tylko w sposób nieformalny”. Jak należy to rozumieć?
– Każdy proces dotyczący mieszkańców musi być przejrzysty, musi istnieć jasny przepływ informacji, jasne procedury i zasady. Nawet jeśli w Rybniku istnieje możliwość przekazywania przez rady dzielnicy wniosków do budżetu, a o to zapewne chodziło przedstawicielom władz w tej wypowiedzi, to jest to niewystarczające. Przeglądając dokumenty (statut miasta, budżet, statuty obu dzielnic), w żadnym z ich nie natrafiłem na informację, w jaki sposób rady dzielnic mogą wpływać na proces decyzyjny i w jaki sposób mogą przekazywać swoje wnioski do budżetu. Nawet jeśli ten mechanizm funkcjonuje, to jednak nikt nie był w stanie odpowiedzieć dokładnie w jaki sposób ta procedura się odbywa. Problem polega na tym, że brak zasad i procedur powoduje to, że nawet jeśli ten mechanizm jest, jeśli pojawia się dobra wola, to jest to ukryte, nikt z tego nie korzysta, mieszkańcy nie wiedzą jak mogą wziąć w tym udział. I to sprawia że, moim zdaniem, nie ma czegoś takiego, jak budżet partycypacyjny nieformalny w Rybniku. Co gorsza, stanowiłoby to tylko pole do nadużyć. Jeżeli nie ma wypracowanych standardów, to kto w tym procesie podejmuje decyzje, gdzie są przyjmowane wnioski, przez kogo są rozpatrywane? Sam fakt zbierania wniosków do budżetu z rad dzielnic, to jeszcze nie jest budżet partycypacyjny. Jednak uważam, że procedura budżetowa powinna zostać uzupełniona o to w jaki sposób przyznawane są środki. W statucie miasta jest zapis o tym, że jednostkom pomocniczym są przyznawane środki na zadania, jednak brak jest opisu mechanizmu całej procedury. Natomiast w statutach rad dzielnicowych nie ma o tym ani słowa. Należałoby wszystko opisać, jasno, przejrzyście i wyraźnie.
– Czyli uważa Pan, że poszerzenie kompetencji rad dzielnicowych mogłoby się przyczynić do stopniowego wdrażania mechanizmów budżetu partycypacyjnego?
– Oczywiście. Bo to jest tak, że w samorządzie zawsze mamy dwa bieguny: dzielnice i ich partykularne interesy oraz władzę lokalną z ogólną polityką miejską. Pewne inwestycje muszą być podejmowane całościowo, to nie podlega dyskusji. Natomiast przekazanie większych kompetencji radom dzielnicowym, co jest jak najbardziej wskazane, musi być poparte odpowiednimi zasobami: wystarczającymi środkami finansowymi, kompetencjami ludzi, procedurami. Takie działania powodują wzrost samodzielności mieszkańców, branie odpowiedzialności za podejmowane decyzje, współpracę. To mieszkańcy najlepiej orientują się w problemach, które dotyczą ich najbliższego otoczenia. Ale, żeby mówić o budżecie partycypacyjnym to, o ile osiedle może realizować budżet partycypacyjny, to w radach dzielnicy nie. Tak jest to skonstruowane ustrojowo. Natomiast rada gminy mogłaby na przykład narzucić radzie dzielnicy wymóg organizowania spotkań z mieszkańcami , tak by mogli oni wyrazić swój głos. Im większe możliwości proceduralne (i finansowe), tym większa możliwość angażowania w konkretne działania różnych ludzi.
– Podsumowując, jakie elementy muszą wystąpić, by budżet partycypacyjny mógł w pełni zaistnieć?
– Dobra wola władz. Podstawy prawne. Zaangażowani mieszkańcy i instytucje wspierające cały proces. Muszą być jasne i przejrzyste zasady gry, pieniądze (nie tylko na samo zadanie, ale również na całą obsługę administracyjną). Musi zostać wyraźnie zdefiniowane terytorium.
– Bardzo dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Magda Filipowska
Dariusz Kraszewski – pracuje w Stowarzyszeniu Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich z siedzibą Warszawie; autor raportu „Dwa bieguny – różne krańce miasta, różni obywatele”.