O Teatrze „My” rozmawiamy z jego założycielem, Wojtkiem Łępickim.
– Organizując Żywą Bibliotekę mieliśmy opory, czy rybnicki szpital psychiatryczny to właściwe miejsce. Obawy te okazały się płonne, bo miejsce idealnie wpasował się w klimat całego przedsięwzięcia i swą gościnnością i magiczną atmosferą ujęło wszystkich. Jakie są Twoje wrażenia?
– Dosyć sceptycznie podchodzę do tego typu społecznych akcji. Nigdy nie wiadomo, czy w ogóle ktoś przyjdzie. To jest największe ryzyko. Samo miejsce wpisało się w imprezę idealnie. Żywa Biblioteka ma łamać struktury homofobii i obalać różne stereotypowe myślenia. Szpital niestety w taki stereotypowy sposób jest postrzegany. Z drugiej strony to takie miejsce, gdzie każdy „inny”, każdy „dziwak” znajdzie swój azyl. I chyba dlatego nasz szpital tak dobrze „zgrał się” z ideą Żywej Biblioteki.
– Czy uważasz, że tego typu inicjatywy mają sens?
– Jak najbardziej. Otwierają możliwości doświadczenia czegoś zupełnie nowego, nie tylko dla osób zdrowych i społecznie akceptowanych. Z racji tego, że wszystko działo się na terenie szpitala psychiatrycznego, także nasi pacjenci mogli przeżyć coś zupełnie innego niż tylko standardową, codzienną terapię. Za mało jest tego typu imprez, które bardziej identyfikowałyby środowisko, bardziej je scalały. Problem widzę tu w nastawieniu całego otoczenia, szczególnie środowiska osób zdrowych, któremu brak swobody w przełamywaniu barier. Ogromną trudnością jest zmiana nastawienia tych osób do świata ludzi chorych psychicznie.
– Jakimi metodami pracujesz ze swymi pacjentami?
– Prowadzę teatr autorski. Pomysł na sztukę czerpię z obserwacji rzeczywistości. Muzykę i scenografię przygotowuję wraz z podopiecznymi własnym asumptem. Każde przedstawienie jest inne, postaci kreowane są indywidualnie przez pacjentów, nie ma z góry zaplanowanego podziału ról, gotowych scenariuszy, wyuczonych kwestii, co czyni go jeszcze bardziej nieprzewidywalnym. Dzieje się tak ze względu na to, że aktorzy to ludzie chorzy, wszystko zależy od charakteru ich jednostki chorobowej, tego jak się czują , w jakiej są formie. Również to, kto przychodzi nas oglądać odgrywa ogromną rolę i ma wpływ na atmosferę panującą na sali. To, jak dana publiczność odbiera przedstawienie jest momentalnie wyczuwane przez moich podopiecznych. Stosuję też filmoterapię, organizuję wieczory poetyckie otwarte dla wszystkich i integracyjne warsztaty teatralne, na które może przyjść każdy. Jestem przeciwnikiem happeningów, przebierania naszych pacjentów i wygłupiania się na ulicy. Wolę ambitniejsze rzeczy.
– Jacy są Twoi aktorzy?
– Mówią to co czują. Ponieważ, jak już wspominałem, robię teatr autorski, nie ma napisanych ról. Wszyscy aktorzy znają całą sztukę i własnymi słowami oddają jej treść. Zajęcia teatralne mają wielką moc terapeutyczną – człowiek chory usamodzielnia się. Jest mu podwójnie trudno – nie dość, że musi pokonać zwykły, ludzki strach i aktorską tremę, to jeszcze przełamuje bariery związane ze swoją chorobą i pracuje nad zaakceptowaniem siebie jako osoby chorej psychicznie.
– Jak wygląda proces włączania pacjentów w życie społeczne miasta?
– W Rybniku (i w Polsce w ogóle) palmę pierwszeństwa mają osoby niepełnosprawne i to ich sytuacja jest dla miasta priorytetowa. Na inicjatywy i projekty związane ze środowiskiem osób chorych psychicznie trudno zdobyć pieniądze. Miasto również samodzielnie nie wychodzi z inicjatywą. Przeszkodą jest też mentalność ludzi zdrowych, lęki i fobie przed nawiązywaniem kontaktu z pacjentami, brak chęci działania. Nie buduje się placówek typu – Zakład Aktywizacji Zawodowej dla osób psychicznie chorych. Tak dzieje się nie tylko w Rybniku. Niestety, obserwuję, że im większe miasto, tym sytuacja wygląda gorzej.
– Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Magda Filipowska
Wojtek Łępicki – muzyk, terapeuta zajęciowy w SPZOZ Państwowym Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku.